wtorek, 4 grudnia 2012

01.12.2012

01.12.2012 Nasz data ale zanim nastąpił ten dzień...
Cały tydzień przed weselem okazał się jedną wielką gonitwą i najlepiej jakby człowiek był w 5 miejscach równocześnie o tel. nie wspomnę. I jakoś tak mimo wszystkim i wszystkiemu zarówno ja jak i K. nie odczuwaliśmy stresu o który wszyscy tak dopytywali, za to nasze mamy i ogólnie rodzice nawet nie wspominam. 
Przyszła panna młoda w przerwach między zwykłymi, codziennymi obowiązkami i zajmowaniem się moją M. podleciała na próbny makijaż, na nockę do swojej siostry, na 4 godzinne pakowanie kołocza, który następnie kolejne 3 godziny rozwoziliśmy po naszych znajomych, lub gościach zaproszonych a na weselu nieobecnych.
Doczekałam się także przesyłki, która przyszła na ostatnią chwilę i okazało się, że... buty, które się w niej ukrywały są za małe więc mam do sprzedania za 30 zł. balerinki białe angielskiej firmy rozmiar 40 ! Nie to jednak było najgorsze lecz fakt, że butów na zmianę jakby brak...
Uprosiłam K. i pojechaliśmy do najbliższego większego sklepu, gdzie wiedziałam, że znajdę przynajmniej 5 obuwniczych i jak zwykle mój Deichmann mnie nie zawiódł kupiłam sobie białe mokasyny i niespodziewanie druga para butów na obcasie wylądowała w moim koszyku ( jak się później okazało wygodniejsze i bardziej pasujące zostały na moich nogach w tym wyjątkowym dniu).
I powoli zbliżamy się do TEGO dnia ale zanim powiedzieliśmy sobie TAK musieliśmy sporo się namachać miotłą... Na Śląsku i z tego co wiem nie tylko jest pewna tradycja na dzień przed weselem, w domu rodzinnym pani młodej ma miejsce tzw. trzaskanie. Zabawa polega na tym, że nie wiadomo kto i o której (choć zazwyczaj są to godziny popołudniowe i wieczorne), przychodzi i trzaska porcelanę na szczęście młodej parze a młodzi muszą wychodzić i sprzątać to wszystko za każdym razem częstując przybyłych ciastem weselnym i kieliszkiem wódki.
U nas też trzaskanie się odbyło i mimo, że nie trwało długo było dosyć intensywne bo większość naszych gości spotkała się pod drzwiami moich rodziców o podobnej porze :)
*
Wstałam wyjątkowo wcześnie ale co robić jak na 7 czesanie umówione więc po ostatniej nocy spędzonej w stanie wolnym pod dachem rodziców wstałam i dobudzona wskoczyłam do auta i poleciało...
Czesanie trwało jakieś 2 godziny zaraz po znowu w auto i na malowanie do kosmetyczki bowiem tego dnia moja dziewczyna musiała być w pracy więc jechałam ja do niej a nie ona do mnie jak to zazwyczaj panny młode sobie życzą :)
W międzyczasie dojechała do mnie już po swoim fryzjerze moja siostra i świadkowa w jednej osobie, po tym jak i ona została pięknie wymalowana znowu w auto i do domu szykować się na wielkie wyjście. Ubierać pomagała mi się moja mama bowiem siostra z doczepioną no nogi Nadi miała ciężko, w sumie całe wyszykowanie zajęło mi jakieś pół godziny plus pozowanie do zdjęć rzecz jasna bowiem już w czasie przygotowań E. rozpoczęła swój reportaż ślubny.
Koło 12 przyjechał K. z rodzicami i jego babciami a moja już czekała razem z nami, po tym jak siostra zamknęła mnie w pokoju i targowała się z K. za ile mnie ,,sprzeda" ja stałam już gotowa i dalej spokojna i czekałam ( poszło szybko i coś za tanio haha, a biedny K. przygotowany na wielkie targowanie, siostra do dziś pluje sobie w brodę, że tak szybko odpuściła).
Widok zaskoczenia, zachwytu i miłości w oczach K. bezcenny :D
Błogosławieństwo i fruuu do kościoła a tam... pierwszy szok i stres, czekamy na zew. goście w kościele, świadki podpisują papiery, patrzę  zza drzwi i co widzę? Raczej czego nie widzę... kościół pusty! Zero wystroju, żadnych kwiatów, świec, dywanu NIC a ja za to wszystko zapłaciłam aż mi łzy napłynęły do oczu... K. zostawił mnie samą i szybko do księdza (okazało się, że on mnie nie zrozumiał i wyszło jak wyszło, ogólnie szkoda rozwijać temat, wiadomo tylko, że on myślał, że ja pójdę do osoby odpowiedzialnej za wystroje kościoła w takie dni jak ślub a ja myślałam, że po naszej rozmowie zrobi to on).
Wchodzimy (potem dowiedziałam się od dziewczyn moich, że podobno było WOW :D), msza i kazanie przebiegało spokojnie a że ślubu udzielał nam ks. który zna mnie od dziecka kazanie było takie trochę osobiste więc dla mnie bardzo miłe i wiecie takie szczere nie takie zwykłe bezosobowe gadanie.
W końcu nadeszła TA chwila i kiedy K. przysięgał przed ołtarzem i trzymał moją obrączkę w ręcę doszedł do końca a obrączka dalej nie była na moim palcu... wtedy ks. po cichu mówi do K. może włożysz jej tą obrączkę na co mój K. dalej z przystawionym mikrofonem mówi ,,JUŻ?" Wszyscy to słyszeli ale nikt nie wiedział o co chodzi więc większość gości sama sobie dopisała scenariusz i zaczęły się śmiechy. Mnie cała sytuacja doprowadziła do takiej głupawki, że kiedy przyszła moja kolej śmiałam się i przysięgałam równocześnie :D
 *
Goście weselni zostali poprowadzeni do autokaru a my czekaliśmy pod kościołem na życzenia pozostałych osób a no i nie obyło się bez rzucania monet a ja z moimi zrobionymi pazurkami ledwo co radziłam sobie żeby coś z tej ziemi wyzbierać... Życzenia, życzenia, buziaczki i do auta na salę...
Zastanawiałam się jak opisać Wam samo wesele bo przecież wiadomo, że rewelacji nie było bowiem jak w większości przypadków było:
-przywitanie młodej pary chlebem i solą
-szampan i trzaskanie kieliszków
-pierwszy taniec, który został zmieniony na ostatnią chwilę więc zero stresu :)
-obiad
-kawa, herbata, kołocz i moje oczko w głowie czyli tort, który okazał się pyszny i chyba nawet lepszy w smaku niż na degustacji
-potem już leciało zimna płyta, 3 ciepłe kolacje, zabawy, tańce, hulańce...
-oczepiny ( welon powędrował do naszej koleżanki, której też się już marzy ślub po 14 latach związku a mucha K. do jej narzeczonego :) więc wszystko jasne)
-były dwie atrakcje jedna moja czyli czekoladowa fontanna dryga K.- po 12 występ młodego zespołu który zagrał przez około godzinę znane i lubiane rockowe kawałki, i ta niespodzianka spodobała się gościom bardzo co było widać po tym jak się bawili i jakie zaskoczone miny mieli, kiedy młodzi weszli na scenę
 -podziękowania dla rodziców (wybraliśmy zegarki z grawerem)
- szaleństwo do białego rana i umęczona zasada ze swoim równie zmęczonym MĘŻEM wrócili do swojego domu aby się wyspać

14 komentarzy:

  1. Gratuluję i życzę szczęścia na nowej drodze:)

    OdpowiedzUsuń
  2. serdeczne gratulacje! :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. najważniejsze że oboje jesteście z weseliska zadowoleni :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. MAM NADZIEJĘ, ŻE NIE TYLKO MY DWOJE ALE GOŚCIE TAKŻE...

      Usuń
  4. wariatka jesteś z tymi butami przez neta zamawianymi :))) masz szczęście, że je jednak kupiłaś na ostatni moment :)) co do kwasu z dekoracją Kościoła to powiem Ci, że nie jesteś odosobnionym przypadkiem bo aż nadzwyczaj często się takie niedomówienia zdarzają. Mam koleżankę której organista nie zagrał bo rzekomo mu nie zapłaciła (też jej proboszcz nie powiedział, że to trzeba osobno załatwiać) i takich co im też nie udekorowali Kościoła a miała być dekoracja. Czasem mi się zdaje, że księża myślą, że takie rzeczy załatwia się co chwila i każdy wie jak to wszystko przebiega. Szkoda tylko potem tego rozczarowania niepotrzebnego.

    No ale ogólnie plus więc udało się :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. NO ZARYZYKOWAŁAM I NIE UDAŁO SIĘ ALE NA SZCZĘŚCIE KONIEC NIE OKAZAŁ SIĘ TAKI STRASZNY BO BUTY BYŁY A CO D KS. I KOŚCIOŁA TO TROCHĘ MNIE POCIESZYŁAŚ... CHOĆ WIEM CO CZUŁY TE WSZYSTKIE PANNY MŁODE...

      Usuń
    2. właśnie ciekawe jest to, że znam historie wpadek weselno-ślubnych różnorakie i jakoś nie zdarza się za wiele wpadek związanych z restauracją ani USC ale za to wpadki w Kościele to się mnożą. Płaci się tam jak za zboże a jeszcze wszystko jest osobno, organiście osobno, kwiaciarce też i sama msza też. Skąd ma człowiek wiedzieć co ma opłacone w tej kwocie a co nie ??? tego nikt nie mówi a potem jest zdziwko.

      Powinni to jakoś proboszczowie tłumaczyć albo po prostu pisać, że kwota nie obejmuje organisty i dekoracji jak ktoś chce trzeba osobno dopłacić.

      Usuń
    3. JA MIAŁAM INACZEJ W CENIE KOŚCIOŁA MIAŁAM WSZYSTKO BO DAŁAM, ŻE TAK POWIEM MAKSIMUM ALE KS. MYŚLAŁ, ŻE SAMA PODEJDĘ DO FACETA POWIEDZIEĆ CO MA BYĆ A JA PROSIŁAM O TO GO BO JAK SZUKAŁAM TEGO PANA TO NIGDY NIE BYŁ TAM GDZIE MIAŁ BYĆ O TEJ O KTÓREJ DYŻUROWAŁ A JA PRZY DZIECKU I LATANIU ZA INNYMI SPRAWAMI NIE MIAŁAM CZASU NA NIEGO CZATOWAĆ DNIAMI I NOCAMI...

      Usuń
  5. gratulacje. A jak w tym wszystkim odnalazła si Wasza Młoda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. DZIĘKI :) M. SPĘDZIŁA DWIE NOCE I TRZY DNI DNI U CIOCI NA DOLE... CHCIAŁAM OSZCZĘDZIĆ JEJ TEGO CAŁEGO ZAMIESZANIA A SOBIE NERWÓW JAKBY SIĘ JEJ MARUDZIŁO NA WESELU...

      Usuń